W ciągu ostatnich lat ceny nowych samochodów rosły znacznie szybciej niż inflacja, a koszty paliwa i serwisu potrafią błyskawicznie obciążyć domowy budżet. W efekcie coraz więcej kierowców szuka sposobu na tańsze i bardziej przewidywalne użytkowanie pojazdu. Jedną z najczęściej rozważanych dróg jest przesiadka z klasycznego silnika spalinowego na napęd elektryczny.

Choć pojazdy zasilane prądem wciąż stanowią mniejszość na drogach, ich udział w rejestracjach rośnie w tempie dwucyfrowym. Decydują o tym nie tylko względy środowiskowe, ale i czysto ekonomiczne kalkulacje: niższy koszt energii, mniejsza liczba części podatnych na awarie czy liczne ulgi podatkowe. Rzeczywista opłacalność zależy jednak od wielu czynników, dlatego warto przyjrzeć się im z osobna.

Dlaczego napęd elektryczny zdobywa rynek

Jeszcze dekadę temu samochody elektryczne postrzegano głównie jako ciekawostkę technologiczną. Dziś stanowią już około 15% wszystkich nowych rejestracji w Unii Europejskiej, a według prognoz Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów do 2030 r. ich udział może przekroczyć 50%. Przyspieszenie zawdzięczają kilku zjawiskom: rosnącym wymogom redukcji emisji CO₂, dynamicznemu spadkowi cen baterii (ponad 80% od 2010 r.) oraz stale rozwijanej infrastrukturze ładowania. Nie bez znaczenia pozostają też pakiety rządowych zachęt finansowych, które w niektórych państwach potrafią obniżyć cenę zakupu nawet o kilkanaście tysięcy złotych.

Koszt zakupu: wyższy próg, ale odmienne amortyzowanie

Nowe auto elektryczne jest średnio o 25–30% droższe od porównywalnego modelu spalinowego. Według danych stowarzyszeń dealerskich w Europie Zachodniej cena podstawowych miejskich elektryków startuje dziś od równowartości ok. 120 tys. zł, podczas gdy konkurencyjne wersje benzynowe można kupić za 80–90 tys. zł. W segmencie premium różnica bywa jeszcze wyraźniejsza i sięga nawet 100 tys. zł.

Wyższy próg wejścia rekompensują jednak znacznie niższe koszty eksploatacji, dzięki czemu przy wysokich rocznych przebiegach (powyżej 20 tys. km) całkowity koszt posiadania pojazdu może się zrównać już po czterech–sześciu latach. Warto także uwzględnić wartość rezydualną: w ostatnich miesiącach rynek wtórny odnotowuje stabilny popyt na używane elektryki, a tempo ich spadku cen jest zbliżone do aut z silnikami benzynowymi.

Ładowanie: skąd bierze się realna oszczędność

Największą przewagą „elektryka” jest koszt energii. Średnia cena 1 kWh prądu z domowej taryfy nocnej w Polsce to ok. 0,60 zł. Dla kompaktowego auta zużywającego 16 kWh/100 km przekłada się to na 9,60 zł za przejechanie 100 km. Przy aktualnych cenach benzyny na poziomie 6,50 zł za litr, pojazd spalinowy spalający 6 l/100 km potrzebuje na ten sam dystans niemal 40 zł.

Ładowanie przy publicznych szybkich stacjach jest droższe i kosztuje przeciętnie 1,80–2,50 zł za 1 kWh, lecz nawet wtedy całkowity wydatek rzadko przekracza 30 zł na 100 km. Oznacza to, że kierowcy z dostępem do gniazdka w garażu lub na parkingu firmowym odczują największe korzyści finansowe, a użytkownicy polegający głównie na szybkich ładowarkach oszczędzą mniej, choć wciąż zyskają na przewidywalności cen energii.

Utrzymanie i trwałość podzespołów

Silnik elektryczny składa się z kilkunastu ruchomych części, podczas gdy jednostka spalinowa liczy ich kilka tysięcy. Efekt? Mniej elementów narażonych na zużycie, brak konieczności wymiany oleju czy filtrów paliwa oraz rzadsze wizyty w serwisie. Dane organizacji flotowych pokazują, że w ciągu pierwszych trzech lat koszt przeglądów elektryka jest przeciętnie o 25–30% niższy w stosunku do auta benzynowego tej samej klasy.

Najsłabszym punktem bywa akumulator. Producenci udzielają na niego zwykle ośmioletniej gwarancji lub do 160 tys. km przebiegu, utrzymując minimalny poziom 70–80% pierwotnej pojemności. Po gwarancji wymiana baterii może kosztować 20–40 tys. zł, jednak statystyki serwisowe wskazują, że przy typowych przebiegach żywotność modułów sięga 12–15 lat. Coraz popularniejsza staje się też regeneracja pojedynczych ogniw, która znacząco obniża koszt takiej operacji.

Fiskalne zachęty i ubezpieczenie

Wiele państw stosuje ulgi, by przyspieszyć elektryfikację transportu. W Polsce dopłata w programie „Mój Elektryk” może wynieść do 27 tys. zł dla rodziców z Kartą Dużej Rodziny, a zwolnienie z akcyzy obniża cenę katalogową o 3,1% w przypadku aut osobowych. Samochody bezemisyjne są również zwolnione z opłaty za użytkowanie stref czystego transportu oraz z podatku od środków transportowych w części gmin.

Składki OC i AC dla nowych elektryków bywają o 5–10% wyższe niż dla spalinowych odpowiedników, co wynika głównie z ceny części nadwoziowych i elektroniki. Różnice maleją jednak z każdym rokiem, ponieważ sieć niezależnych warsztatów oraz dostępność podzespołów systematycznie rosną.

Dla kogo przejście na prąd jest najbardziej opłacalne

Kierowcy pokonujący powyżej 20 tys. km rocznie, dysponujący miejscem do ładowania w domu lub w pracy, najprędzej odczują finansowe efekty przejścia na napęd elektryczny. W lokalizacjach, gdzie energię można kupować w taryfie nocnej, oszczędności wobec benzyny przekraczają 5 tys. zł rocznie. Firmy flotowe zyskują dodatkowo na niższych kosztach serwisu i wizerunkowym aspekcie redukcji emisji.

Z kolei osoby jeżdżące sporadycznie, mieszkające w blokach bez prywatnego miejsca parkingowego lub korzystające głównie z szybkich ładowarek mogą potrzebować więcej czasu, by inwestycja się zwróciła. Dla nich kluczowe są planowane przebiegi i dostępność publicznej infrastruktury.

Przyszłość motoryzacji wyraźnie zmierza ku elektryfikacji, lecz ostateczna decyzja powinna być wynikiem indywidualnej kalkulacji. Przy rosnących cenach paliw, zaostrzających się normach emisji i postępującej urbanizacji, różnice finansowe będą systematycznie przechylać szalę na korzyść bezemisyjnych napędów, zwłaszcza gdy postępy w technologii baterii jeszcze bardziej obniżą koszty zakupu.