Ufają elektronice, a policja nie ma litości: jedno zbagatelizowane pokrętło może kosztować 200 zł i dwa punkty karne. Wielu kierowców wychodzi z założenia, że „auto samo włączy światła”, tymczasem w gęstym deszczu lub podczas zamieci fotodetektor na szybie często się myli. Wystarczy więc jeden ruch przełącznika – lub jego brak – aby przesądzić o mandacie i realnym bezpieczeństwie na drodze.
Jak działa czujnik zmierzchu i dlaczego nie zastąpi zdrowego rozsądku
Sercem systemu jest niewielka fotodioda umieszczona zwykle u podstawy lusterka wstecznego, która mierzy natężenie światła padającego na przednią szybę. Gdy wartość spadnie poniżej progowego poziomu (w zależności od modelu około 1 000–2 000 luksów), jednostka nadzorująca elektronikę nadwozia przełącza samochód z trybu świateł do jazdy dziennej (DRL) na światła mijania. Niektóre marki dodają analizę czasu ekspozycji – dzięki temu auto po krótkim wjeździe do tunelu nie „mruga” niepotrzebnie lampami. Mimo tych udogodnień czujnik bazuje wyłącznie na ilości światła, a nie na faktycznej przejrzystości powietrza. Gęsta mgła w pełni dnia, intensywny deszcz odbijający promienie czy śnieg z silnym tłem chmur potrafią więc zmylić algorytm, który uzna sytuację za wystarczająco jasną i pozostawi włączone jedynie światła dzienne – zazwyczaj bez tylnych lamp.
Pogoda, która oszukuje elektronikę
Statystyki europejskich organizacji bezpieczeństwa ruchu drogowego pokazują, że blisko połowa wypadków przy ograniczonej widoczności zdarza się za dnia, gdy pada deszcz lub śnieg. Powód? Kierowcy wierzą, że DRL, które są dobrze widoczne od przodu, wystarczą innym użytkownikom do oceny odległości i prędkości. Tymczasem tylne światła w trybie dziennym pozostają wygaszone, a słup wody unoszony przez opony tworzy mglistą zasłonę. Dodatkowo strugi deszczu na szybie zmniejszają kontrast, co jeszcze bardziej utrudnia fotodiodzie precyzyjne pomiary. W efekcie system pozostaje bierny właśnie w momencie, gdy pełne oświetlenie jest najbardziej potrzebne. Tylko nieliczne modele – głównie pojazdy klasy premium – zestawiają dane z czujnika deszczu i automatycznie zapalają światła mijania po kilkunastu cyklach wycieraczek. W większości aut konieczne jest szybkie, świadome działanie kierowcy.
Prawo i kara: kto płaci za zgaszone lampy
Polskie przepisy nakazują używanie świateł mijania nie tylko po zmroku, lecz także w warunkach niedostatecznej widoczności definiowanej jako sytuacja, w której kierowca nie dostrzega innych pojazdów, ludzi lub przeszkód z odpowiedniej odległości. Artykuł 51 ustawy Prawo o ruchu drogowym jasno stwierdza, że to prowadzący pojazd odpowiada za właściwe oświetlenie. Automatyka nie jest usprawiedliwieniem. Mandat za jazdę wyłącznie na DRL przy intensywnych opadach wynosi obecnie 200 zł i 2 punkty karne, a w skrajnych przypadkach policjant może zalecić zatrzymanie dowodu rejestracyjnego do czasu usunięcia usterki oświetlenia. W innych państwach Unii Europejskiej kary są jeszcze wyższe: we Francji to nawet 135 euro, a w Niemczech grzywna może sięgnąć 90 euro wraz z dopisaniem punktu w Flensburgu.
Cztery nawyki, które ratują portfel i życie
Po pierwsze, zawsze obserwuj niebo i drogę, a nie tylko ikonę „AUTO” na przełączniku; jeśli widoczność spada poniżej kilkuset metrów, ręcznie włącz światła mijania. Po drugie, traktuj uruchomienie wycieraczek jako sygnał do sprawdzenia lamp – w wielu samochodach oba układy nie są ze sobą sprzężone. Po trzecie, regularnie czyść czujnik zmierzchu i przednią szybę: warstwa brudu czy wosków z myjni potrafi zafałszować odczyty nawet o 20 %. Po czwarte, kontroluj tylne lampy przy każdym postoju, zwłaszcza zimą, kiedy słona breja z jezdni szybko je zakleja. Te proste czynności zajmują mniej czasu niż spisanie mandatu, a mogą zdecydować o tym, czy zostaniesz zauważony w strugach deszczu.