Samochody klasy premium od zawsze były wizytówką najnowszych osiągnięć techniki i designu, jednak dziś jeden detal rozbudza emocje bardziej niż chromowane listwy czy moc silnika: rozmiar oraz liczba ekranów. Zwolennicy potężnych wyświetlaczy widzą w nich symbol postępu, sceptycy obawiają się, że elektroniczny blichtr odbiera wnętrzom ponadczasową elegancję oraz rozprasza kierowców. Spór przybrał na sile, gdy szef stylistów Mercedesa skrytykował konkurencję za „zbyt zachowawcze” podejście. W tle rozgrywa się znacznie szersza dyskusja o bezpieczeństwie, ergonomii i definicji luksusu w erze oprogramowania.

Ekran jako nowe centrum dowodzenia

Przez dekadę to Tesla wyznaczała trend: duży panel dotykowy zastępuje niemal wszystkie przyciski. Teraz większość producentów segmentu premium podąża podobną ścieżką. Mercedes Hyperscreen rozciąga się niemal od słupka do słupka, BMW proponuje panoramiczny iDrive, a Cadillac Escalade IQ oferuje 55-calowy zestaw OLED. Powody są zarówno technologiczne, jak i ekonomiczne. Architekturę aut elektrycznych projektuje się wokół centralnego komputera, który – niczym smartfon – wymaga dużego interfejsu do aktualizacji oprogramowania, usług abonamentowych i multimediów. Badania firm analitycznych pokazują, że kierowcy w Chinach – kluczowym rynku dla segmentu luksusowego – traktują wyświetlacz jako główny wyznacznik nowoczesności. Oznacza to, że nawet europejskie marki, które historycznie stawiały na tradycyjną elegancję, muszą uwzględniać oczekiwania klientów z Azji i Ameryki Północnej.

Powrót fizycznych przycisków: pragmatyzm czy nostalgia?

Najnowsze wyniki testów zderzeniowych Euro NCAP i raporty amerykańskiej agencji NHTSA alarmują, że rozproszenie uwagi spowodowane obsługą ekranów pozostaje jednym z głównych czynników kolizji. Stąd fala projektów, które przywracają pokrętła i klawisze do obsługi kluczowych funkcji – od klimatyzacji po tryby jazdy. Porsche, Lexus i Volvo chętnie prezentują hybrydowy układ sterowania, łączący dotyk z klasyczną haptyką. Argument jest prosty: „pamięć mięśniowa” i wyczuwalne kliknięcie pozwala na obsługę bez konieczności spoglądania na konsolę. W efekcie kierowca spędza więcej czasu z oczami na drodze, a mniej na animacjach interfejsu.

Quiet luxury – luksus, który nie krzyczy

Drugim czynnikiem napędzającym rezygnację z gigantycznych wyświetlaczy jest zmiana definicji prestiżu. W modzie, architekturze i wnętrzach samochodowych coraz częściej mówi się o „quiet luxury” – estetyce, która stawia na dyskretny kunszt, najwyższej jakości materiały i perfekcyjne spasowanie detali, zamiast ostentacyjnych znaków firmowych. Range Rover, Audi czy Lucid wykorzystują drewno otwierane fornirowymi „skrzyniami”, skórę bez widocznych szwów i ukryte nawiewy klimatyzacji, by stworzyć wrażenie minimalistycznego salonu. Technologia nie znika, lecz chowa się pod powierzchnią: wysuwane panele, przezroczyste ekrany AMOLED i systemy projekcji head-up wyświetlają informacje tylko wtedy, gdy są potrzebne. To kompromis między cyfrową funkcjonalnością a spokojem wizualnym.

Kierunek na kolejną dekadę

Rynek samochodów luksusowych staje przed koniecznością pogodzenia trzech, często sprzecznych wymagań: wysokiej atrakcyjności wizualnej, intuicyjnej obsługi i bezpieczeństwa. Młodsze pokolenia, przyzwyczajone do bezramkowych smartfonów, chętnie zaakceptują kokpit przypominający tablet XXL, pod warunkiem że oprogramowanie będzie szybkie i spójne. Klienci tradycyjni wolą kokpit, który nie wymaga manualu w formie PDF-a. Możliwe, że zwycięży rozwiązanie modułowe: adaptacyjne ekrany, które w trybie jazdy ograniczą liczbę bodźców, a podczas postoju zmienią auto w multimedialne studio. Dla projektantów oznacza to koniec jednego, uniwersalnego przepisu na luksus; przyszłość należy do marek, które potrafią zaoferować wybór – nie tylko między silnikami, lecz także między filozofiami interfejsu.