Mandat, który spada na kierowcę za zatrzymanie się na terenie Birsfelden na krócej niż kwadrans, stał się jednym z najbardziej dyskutowanych przepisów drogowych tej jesieni. Choć początkowo miał wyłącznie uspokoić ruch w niewielkiej, liczącej niespełna dziesięć tysięcy mieszkańców szwajcarskiej gminie, w kilka tygodni przeobraził się w potężne źródło dochodu i zarzewie prawnego sporu, który może wykroczyć daleko poza granice kantonu Bazylea-Miasto.
Skąd wziął się kontrowersyjny przepis w Birsfelden?
Miejscowość leży tuż przy obciążonej ruchem autostradzie A2, łączącej Bazyleę z południem kraju. Gdy na trasie tworzą się korki, nawigacje masowo kierują kierowców do objazdu przez lokalne ulice. W opinii władz powoduje to hałas, zatory i poczucie zagrożenia pieszych. Aby zniechęcić przypadkowy tranzyt, radni przyjęli regulację: każdego, kto opuści granice gminy w czasie krótszym niż piętnaście minut od momentu pierwszego odczytu tablic rejestracyjnych, czeka grzywna w wysokości 100 franków szwajcarskich (około 450 złotych). System bazuje na kamerach LPR rozmieszczonych na wjazdach i wyjazdach z Birsfelden, które automatycznie obliczają czas pobytu pojazdu.
Rozwiązanie nie jest całkowicie odosobnione – podobne techniki wykorzystuje się już w strefach niskiej emisji czy przy opłatach kongestyjnych w Londynie i Sztokholmie – lecz nigdzie indziej nie zastosowano tak krótkiego progu czasowego ani tak wysokiej kary za sam fakt szybkiego przejazdu.
Statystyka dnia powszedniego – kiedy kara staje się skarbonką
Urzędnicy zakładali, że dziennie wystawią od dziesięciu do piętnastu mandatów, co dawałoby roczny przychód na poziomie niespełna pół miliona franków. Rzeczywistość okazała się zaskakująca: we wrześniu średnia liczba kar przekroczyła tysiąc na dobę. To równowartość około 100 000 franków dziennie, a w skali roku nawet 36,5 mln franków – kwota przekraczająca kilkukrotnie roczny budżet przeciętnej szwajcarskiej gminy tej wielkości. Dla lokalnych władz to nieoczekiwany zastrzyk finansowy, dla przyjezdnych – kosztowna pułapka, o której informacje rozchodzą się pocztą pantoflową szybciej niż aktualizacje map.
Przepis uderza także w branżę usługową. Właściciele sklepów i restauracji alarmują, że nowi klienci rezygnują z zatrzymania się choćby na kawę, obawiając się przeoczenia limitu czasu. Według szacunków miejscowej organizacji kupców obroty niektórych punktów spadły już o kilkanaście procent.
Wątpliwości prawne i głosy sprzeciwu
Choć część mieszkańców początkowo popierała pomysł jako sposób na odzyskanie spokoju, szybko pojawiły się zarzuty o „finansową pułapkę” i selektywne traktowanie użytkowników dróg. Prawnicy specjalizujący się w prawie konstytucyjnym podkreślają, że gmina ingeruje w swobodę przemieszczania się w sposób, który może naruszać federalną zasadę proporcjonalności środków. Szwajcarskie stowarzyszenie kierowców zapowiedziało złożenie pozwu zbiorowego, a sprawą zainteresował się także urząd ochrony danych osobowych, pytając o legalność masowego gromadzenia numerów rejestracyjnych.
Pojawiają się pytania o sytuacje graniczne: co z mieszkańcem, który na chwilę wyjedzie po dziecko do szkoły w sąsiedniej gminie? Jak udowodnić, że trzyminutowy wjazd po zgubiony telefon nie był skrótem tranzytowym? Obecnie jedyną drogą jest złożenie odwołania i przedstawienie dokumentów potwierdzających cel podróży, co zwiększa obciążenie lokalnej administracji.
Czy restrykcyjne opłaty drogowe to przyszłość miast?
Samorządy w całej Europie szukają narzędzi do ograniczenia ruchu na wąskich ulicach. Londyńska strefa ULEZ, mediolański Area C czy barcelońskie superkwartały pokazują, że surowe opłaty lub zakazy mogą skutecznie redukować natężenie ruchu i poprawiać jakość powietrza. Kluczowa jest jednak przejrzystość zasad i wyraźne cele środowiskowe lub zdrowotne. W modelu Birsfelden balans pomiędzy ochroną mieszkańców a prawem do swobodnego poruszania się został zakwestionowany już na starcie, co widać po gwałtownej reakcji opinii publicznej.
Eksperci transportowi przypominają, że alternatywą są narzędzia łagodniejsze: priorytetyzowanie komunikacji zbiorowej, rozbudowa parkingów buforowych czy inteligentne sterowanie sygnalizacją. W dłuższej perspektywie miasta, które skupią się wyłącznie na karach, mogą stracić reputację przyjaznych podróżnym i biznesowi.
Reperkusje dla podróżnych i lekcje dla samorządów
Kierowcy planujący trasę przez północną Szwajcarię muszą dziś skrupulatnie sprawdzać ustawienia nawigacji i unikać wjazdu do Birsfelden bez wyraźnej potrzeby. Z kolei władze innych gmin przyglądają się uważnie, czy kontrowersyjna polityka wytrzyma kontrolę sądów i opinii publicznej. Jeśli regulacja zostanie utrzymana, może stać się precedensem; jeśli upadnie, będzie przestrogą przed zbyt szybkim sięganiem po automatyczne mandaty.
Dyskusja dotyka również Polski, gdzie coraz częściej rozważa się opłaty za wjazd do centrów miast i ograniczenia dla starych pojazdów. Przypadek szwajcarski pokazuje, że skuteczność takich narzędzi zależy od precyzyjnego określenia celu, transparentności i proporcji pomiędzy restrykcją a korzyścią społeczną. W przeciwnym razie każdy system kontroli ruchu może zyskać łatkę fiskalnej maszynki, a nie instrumentu poprawy jakości życia.