Postęp techniczny sprawił, że współczesne samochody są bezpieczniejsze, bardziej wydajne i lepiej wyposażone niż kiedykolwiek wcześniej. Jednocześnie na rynku upowszechniło się kilka stylistycznych i funkcjonalnych rozwiązań, które – mimo obiektywnej poprawy parametrów – potrafią zirytować każdego, kto ceni ponadczasową estetykę i logiczną obsługę. Poniżej przedstawiam pięć najczęściej spotykanych trendów, które moim zdaniem odbierają motoryzacji odrobinę uroku oraz praktyczności.
Po pierwsze: monotonny duet czerni i srebra na felgach
Dwubarwne obręcze w odcieniach aluminium i głębokiej czerni miały początkowo wyróżniać wersje sportowe. Dziś stały się niemal domyślnym wyborem, pojawiając się w autach miejskich, SUV-ach, a nawet samochodach luksusowych. Niestety, identyczny schemat kolorystyczny skutkuje zunifikowanym wyglądem floty na parkingu, a felgi o skomplikowanym frezowaniu są trudniejsze w czyszczeniu. Co gorsza, dwukolorowa powłoka bywa bardziej wrażliwa na sól drogową i agresywną chemię, co w konsekwencji przyspiesza korozję powierzchniową i podnosi koszty renowacji.
Po drugie: pseudo-terenowe nakładki na nadkola
Plastikowe poszerzenia błotników miały chronić karoserię aut terenowych przed uderzeniami kamieni. Marketing crossoverów sprawił jednak, że takie dodatki trafiają dziś do większości hatchbacków i kombi, niezależnie od napędu czy prześwitu. Efekt stylistyczny bywa dyskusyjny, a matowe listwy szybko płowieją pod wpływem promieni UV i wymagają regularnej pielęgnacji specjalnymi preparatami. Co więcej, rysy na czernionym plastiku są niemal niemożliwe do zamaskowania, więc po kilku latach nawet zadbany egzemplarz wygląda na bardziej wyeksploatowany, niż jest w rzeczywistości.
Po trzecie: lakier piano black w kabinie
Błyszczące wstawki inspirowane lakierem fortepianowym początkowo kojarzyły się z segmentem premium. W praktyce ten efektowny materiał zachowuje się jak magnes na kurz, mikrorysy i odciski palców. Po kilkunastu miesiącach codziennego użytkowania panel wokół selektora trybu jazdy przypomina powierzchnię płytki CD oglądanej pod światło. Alternatywy istnieją: szczotkowane aluminium, mikrostrukturalne tworzywa czy naturalne drewno wykończone półmatem, jednak producenci wciąż preferują tańszy, błyszczący plastik, który dobrze wygląda na zdjęciach marketingowych, lecz gorzej znosi realia użytkowania.
Po czwarte: dominacja ekranów dotykowych nad klasycznymi przyciskami
Rosnąca liczba wyświetlaczy ma uzasadnienie w kontekście systemów wspomagania i bogactwa funkcji multimedialnych. Problem pojawia się, gdy ekran zastępuje fizyczny panel sterowania nawet w podstawowych operacjach, takich jak regulacja nawiewu czy ogrzewania. Badania ergonomiczne dowodzą, że obsługa dotykowa wymaga od kierowcy dłuższego odrywania wzroku od drogi niż sięgnięcie po pokrętło. Ponadto różnorodność interfejsów sprawia, że kierownik floty lub użytkownik auta zastępczego musi każdorazowo uczyć się nowego menu. W konsekwencji zamiast technologicznego komfortu otrzymujemy zbędny poziom komplikacji.
Po piąte: stopniowa erozja ergonomii
Kiedyś podstawowe funkcje były dostępne z poziomu jednej dźwigni lub przycisku; dziś coraz częściej ukrywa się je w wielopoziomowych podmenu. Dotyczy to nawet tak prozaicznych czynności, jak wyłączenie aktywnego asystenta pasa ruchu czy zmianę koloru ambientowego podświetlenia. Kierowca, zamiast skupić się na jeździe, lawiruje między ikonami, podczas gdy pasażer próbuje zrozumieć hierarchię ustawień. Paradoks polega na tym, że wraz z deklarowanym uproszczeniem kokpitu dla użytkownika rośnie liczba powtarzalnych czynności, które wcześniej można było wykonać „na pamięć”. Jeśli podobne aspekty również budzą Waszą frustrację, oznacza to, że ergonomia pozostaje wyzwaniem, z którym branża nadal musi się zmierzyć.